W końcu urlop

Dziś mój pierwszy dzień urlopu.  Jeszcze dziś podskoczyłem na parę godzin do pracy żeby dokończyć parę spraw. Jak wróciłem to poleżałem jeszcze dwie godzinki na balkonie w słoneczku… No czuję zmęczenie. Mam przeogromną ochotę kilka dni poleżeć bezczynnie. Nawet specjalnie dużo nie jeżdżę. Nie ma co na siłę katować organizmu. Prosta zasada: nie śpisz, nie jeździsz. No ale na szybki, lekki i przyjemny maratonik do Leoncina sobie jutro pojadę.  Mam nadzieję że na urlopie coś tam jeszcze popoprawiam w ustawieniach roweru. Właśnie zdałem sobie sprawę że w komorze powietrznej amortyzatora mam ciśnienie 20 PSI niższe niż zaleca dla mojej wagi RockShox. Niestety na wyższym ciśnieniu amortyzator był za twardy, bardzo słabo pracował w terenie (a mam SIDa). Pokierowałem się metodą ustawienia ugięcia wstępnego (opisaną tutaj) empirycznie, siadając na rowerze a nie według tabeli producenta. No na jutrzejszym maratonie nie będzie to takie ważne bo traska ma ponoć w większości gładką nawierzchnię. Mam nadzieję że podczas urlopu w końcu odeśpię i organizm odpocznie bo ciągle odczuwam reperkusje półpaśca. Oj zdrowie, „nikt się nie dowie jako smakujesz….” i tak dalej…

Obóz kolarstwa górskiego Voyager WAT Łomnica Zdrój 01 – 07.05.2016

Hej góry, chciałoby się rzec. Obóz już dawno za mną a ja dopiero teraz znalazłem trochę czasu aby coś sklecić po wyjeździe.

Jak co roku trener ekipy VOYAGER WAT (klub kolarski Wojskowej Akademii Technicznej) organizuje obóz w Nowosądeckim. Po raz kolejny była to Łomnica Zdrój – mała miejscowość tuż obok Piwnicznej Zdrój (jakieś 20km na południe od Nowego Sącza) i przy granicy ze Słowacją. Nie zawsze uczestniczę (wiadomo różnie to bywa) ale w tym roku udało mi się przyjechać i spotkać ze starymi znajomymi. Nastawienie głównie na zabawę niż na jakiś rygorystyczny trening. Pogoda nam raczej dopisywała choć opady jakie w zasadzie były codziennie po południu i wieczorem nie pozwalały na osuszenie się szlaków przez co żałowałem że zamiast fulla nie wziąłem sztywniaka na 29 calowych kołach bo w główniej mierze pojeździłem po gładkich odcinkach. Ziemia w okolicach Piwnicznej jest trochę gliniasta i jednodniowe szaleństwo po błocie wybiło mi z głowy kontynuowanie takich eksperymentów. Studenci WAT szaleli codziennie po błotnistych szlakach… no ja po jednym czyszczeniu roweru uznałem że szkoda czasu na takie dłubanie. Oczywiście mieliśmy w pensjonacie „Nad Potokiem” dostęp do myjki ale mi osobiście takie polewanie roweru nie odpowiada.  Muszę jeszcze dodać że koszt zakwaterowania w pensjonacie był śmiesznie niski – 75 zł od osoby za dobę a w tym śniadanie, obiad i kolacja. Porcje takie że nie trzeba było się dożywiać. Niestety Piwa w pensjonacie nie serwowano ale grill i kominek były dostępne 🙂

Poniżej zamieszczam filmik (bez muzyki co by usłyszeć choć trochę szum wiatru i gum lub raczej jakieś stuki 🙂  co by poczuć klimacik.

Postanowienia Noworoczne

Według psychologów wygórowane ambicje nie prowadzą do niczego dobrego. Im wyższe stawiamy sobie cele tym gorzej się czujemy kiedy już na początku wiemy że niezwykle ciężko będzie je zrealizować. Teraz wystarczy że wypadnie nam kilka nieprzewidzianych spraw, jakaś choroba i cały nasz misterny plan w ….u. Frustracja gotowa, dodatkowo wzrasta poczucie winy że gdzieś tam sobie pofolgowaliśmy zamiast zrobić trening, zjedliśmy cukierka lub wypiliśmy piwo… Może nie warto robić bardzo szczegółowych planów na najbliższy rok, tylko wejść w niego na spokojnie, zobaczyć jak poukłada się nam w pracy i dopiero stopniowo małymi kroczkami podnosić sobie poprzeczkę. Problemy z jakimi stykają się zawodowcy, nas amatorów z reguły nie dotyczą tzn. nie musimy się martwić że gdy nie będzie wyników to sponsor nam odejdzie, że nie dostaniemy kasy z reklam itp….  To jest najpiękniejsze w amatorskim uprawianiu czegokolwiek. Trenujemy wtedy kiedy możemy, kiedy mamy czas. Jeździmy bo lubimy.

Naturalnym jest jednak że chcemy być coraz lepsi – każdy przecież powinien się rozwijać a stanie w miejscu nie wpływa motywująco. Zamiast jednak starać się za wszelką cenę zwiększać kilometraż i intensywność treningów, może lepiej jest postawić przed sobą jakieś bardziej przyziemne cele np.: nie jeść przed snem, w pracy pilnować spożycia płynów i przekąsek (np. jakieś domowo przygotowane sałatki), gdy mało trenujemy ograniczyć węglowodany, zminimalizować spożycie słodyczy, jeśli nie mamy czasu na trening to wyjść choć na półgodzinny spacer itp.

Każdy, nawet najmniejszy postęp jest naszym małym sukcesem a nowy sezon tak naprawdę tuż, tuż bo już za 3 miesiące… Zima szybko minie i już niedługo będzie to co lubimy najbardziej:

ziemo sandomierz 6

Zima sprzyja treningowi

Przedwczoraj wybrałem się po zarwanej nocce na lekki trening szosowy ale ładna pogoda skusiła mnie do zapuszczenia się w las. Zrobiłem sobie podjazd pod górę Patrol – dobrze znaną wszystkim zawodnikom Świętokrzyskiej Ligi Rowerowej – górkę na „dobry początek” tuż po starcie maratonu w podkieleckich Nowinach. Nie twierdzę że „lato w zimie” to coś dobrego, nie mniej po dłuższym okresie szarówki taka kąpiel słoneczna jest czymś wspaniałym (od razu przepraszam za jakość zdjęć, robiłem z telefonu):

DSC_0022 DSC_0023 DSC_0019 DSC_0020 DSC_0027 DSC_0025

Mały zimowy trening

Piękna pogoda skusiła mnie dziś do treningu szosowego. Cóż z  tego że za oknem -6, w słońcu było znacznie cieplej. Ubrałem się w miarę ciepło i ruszyłem przed siebie. Do 35 kilometra sam się zdziwiłem że tak dobrze mi się kręci mimo że w grudniu byłem raptem 3 razy na rowerze. Teraz zimą głównie biegam bo po ciemku po pracy na rower się nie wybiorę a nie wszystkie weekendy mam wolne. Oprócz tego dokładam jeszcze treningi na siłowni i tyle. No więc jak mówiłem do 35 kilometra byłem zadowolony z jazdy, tym bardziej że jesienią przybrałem trochę na wadze a tu proszę: na dobrze mi znanej trasie na podjazdach nogi żwawo kręcą i praktycznie czuję się jakby to było lato a nie środek zimy. Nagle zdziwienie, przed 40 kilometrem raptownie spadł mi cukier we krwi, no proszę tak dobrze żarło i zdechło… jak na złość nie wziąłem żadnych szybkich cukrów, byłem święcie przekonany że połknę planowaną traskę bez problemu, więc oprócz jednego batonika zabrałem tylko wodę. Trzeba było zwolnić i przestawić się na spalanie tłuszczowe a tu słońce zaszło i zrobiło się zimno jak cholera a przede mną jeszcze 20 kilometrów… Dokulałem się jakoś wygłodniały i wychłodzony do domu i od razu przystąpiłem do reanimacji: BCAA wzbogacone glutaminą, 3 mandarynki, biała bułka z dżemem i kilka miśków-żelków, no i oczywiście woda. Od razu lepiej. Zimą chyba trzeba troszkę bardziej zadbać o uzupełnianie energii, w końcu sporą jej ilość organizm zużywa na samo ogrzewanie. Poza tym zimą trening jest trudniejszy, jest ciężej, powietrze jest gęstsze, mięśnie inaczej pracują ale to już obszerny temat na oddzielny artykuł…